Niedawno w Poznaniu odbył się konwent
fantastyki o jakże odkrywczej nazwie: "Dzień z
fantastyką". Niby nie ma to ze sceną nic wspólnego ale
okazało się, że jednak ma. I to sporo! I ja tam byłem, głównie
piwo piłem, a czego się dowiedziałem - oto Wam
przedstawiam.
Na konwencie działo się wiele ale
najciekawsze (jak zwykle) okazały się spotkania z pisarzami.
Na tych to właśnie spotkaniach poruszano wiele kwestii związanych
z fantastyką, lecz nie tylko. Jakoś tak bezboleśnie
przechodzono do tematów związanych z komputerami a także z
mediami. Ocho, rzekłem sobie, oto czas na scenowe dywagacje.
I cóż ciekawego się okazało? ŻADEN z rozmówców moich
nie wiedział NIC o scenie komputerowej. Mogłem to odpuścić
Inglotowi, Oramusowi, Ziemkiewiczowi ale za żadne skarby nie
mogłem ze spokojnym sumieniem przejść do porządku
dziennego nad niewiedzą Zimniaka i Parowskiego. Acha, któż
ukrywa się za tymi, być może niewiele mówiącymi,
nazwiskami? Jacek Inglot, Marek Oramus, Rafał A. Ziemkiewicz
- to jedni z lepszych pisarzy fantastyki w Polsce. Ich
niewiedza jest poniekąd usprawiedliwiona. Ale nie znalazłem
usprawiedliwienia dla Andrzeja Zimniaka, pisarza,
felietonisty, człowieka, który mówił na swoim panelu o
kulturze nowych mediów (między innymi komputerów). Ktoś,
kto zabiera się za taki temat, nie może wyrywkowo tylko go
poruszać.
Pan Andrzej skupił się głównie na
zagrożeniach płynących z szerokiego stosowania nowych mediów,
głównie zaś - komputerów. Mówił o wyrastającej nam
cywilizacji obrazkowej, rozumiejącej tylko piktogramy, mówił
o młodych ludziach, którzy w kontakcie z komputerem
zatracili już praktycznie zdolność czytania (nie chodzi tu
o umiejętność! Przymus szkoły, dzięki Bogu, jeszcze
istnieje, a na wysokości trzeciej klasy szkoły podstawowej
średnio rozgarnięty człowieczek abecadło ma już raczej
opanowane. Panu Andrzejowi chodziło raczej o chęć
przeczytania czegokolwiek innego co nie jest na przykład
solucją gry), przestali być kreatywni. Roztoczył nam wizję
półdebili siedzących przed kompem i klikających na różnych
ikonkach. Panie Andrzeju! Po pierwsze: to się nazywa system
"user friendly" :), a po drugie: niech Pan otworzy
któryś z numerów CDA i zerknie do działu "Scena
komputerowa". Uwierzcie mi, kiedy opowiadałem Panu
Andrzejowi cóż to takiego jest scena, z niejaką przyjemnością
obserwowałem lekkie wydłużenie twarzy owegoż. A jednak! Są
ludzie, którzy coś TWORZĄ, są KREATYWNI. A wszystko to za
pomocą tych tak bardzo nie lubianych przez Zimniaka komputerów.
Drugą osobą, której niewiedza mnie
zaskoczyła, był Pan Maciej Parowski. Pan Maciek jest
redaktorem naczelnym pisma "Nowa fantastyka" (może
lepiej znanego w kręgach Chaosu niż Sceny) i to przy jego błogosławieństwie
powstała tam nowa rubryka o nazwie "Cyberkultura".
Zadałem w związku z tym Panu Maćkowi jedno pytanie:
dlaczego w Cyberkulturze nie było jeszcze tekstu o scenie
komputerowej? Odpowiedź: a co to jest? Ludzie! Opadły mi ręce...
Jak to, redagujecie rubrykę poświęconą komputerom i całej
otaczającej je kulturze i nie wiecie cóż to takiego scena
komputerowa? Przecież szperacie w necie, czytacie pisma poświęcone
także grom komputerowym (chyba), chcecie jakoś ogarnąć ten
komputerowy światek. Jak mogła wam umknąć scena
komputerowa? Najwidoczniej nie czytacie CDA i scena wam umknęła.
Po co to piszę? Ano po to, by tych kilku
niezadowolonych przestało krzyczeć: "Precz ze sceną w
CDA". Scena chyba już na stałe wpisała się w kulturę
okołokomputerową. Stała się jej liczącym się składnikiem.
Pozwala bowiem na coś więcej niż klikanie po ikonkach,
tworzy coś więcej niż, jak to określił Pan Zimniak,
cywilizację obrazkową. Jest doskonałą alternatywą
biegania po labiryntach i strzelania do wszystkiego co się
rusza lub nie (wtedy mówi się o "interakcji ze światem
gry" - ta nowomowa może byłaby i zabawna , gdyby nie była
aż tak głupia). Popatrzcie bowiem sami oczyma takiego
statystycznego felietonisty, recenzenta i pisarza jakim jest
Pan Andrzej. Cóż on widzi? Banda kolesi okładających się
nawzajem pięściami, tudzież strzelających do siebie zza węgła,
tudzież szperających w necie za jakimiś pornoobrazkami. Za
dnia grają, w nocy szperają (bo łącza nieco mniej są obciążone),
a gdy przychodzi do odpalenia notatnika w Wirusie95/98, to
stają przed tym arcytrudnym zadaniem z rozłożonymi rękami.
Wniosek: debile i kretyni, małpiatki nie do końca naczelne.
No i przejmuje się Pan Zimniak przyszłością naszej
cywilizacji. Nie wie on jednak, że można inaczej, że można
twórczo, że komputer może być środkiem a nie celem. To
samo odnosi się do mnóstwa młodych ludzi, którzy gdyby nie
CDA pewno dalej strzelaliby zza węgła myśląc, iż do tego
właśnie służy ta zabawka za kupę szmalu.
Dlatego w tym właśnie miejscu mówię:
Scene Corner jest potrzebny. Tak, droga Elito i wy wszyscy, którzy
się do niej w dziwny sposób dopychacie. Nie macie monopolu
na tę zabawę - dajcie pobawić się innym, pozwólcie pokazać
im, że można inaczej. No, chyba że boicie się poczuć na
plecach oddechy młodych i zdolnych, którzy wykopią was z
czołówek chartsów. Ale tak czy inaczej jest to kultura
tworzona przez ludzi i dla ludzi (chłodne hasło :) i trzeba
ją im pokazać.
Scene Corner jest potrzebny, by ludzie
tacy jak Pan Zimniak mogli w spokoju patrzeć w przyszłość.
By grzmot klikających ikonek nie zagłuszył talentu młodych
ludzi, którzy znaleźli nowy sposób wyszalenia się,
tworzenia i porozumienia. Po to, by Pan Andrzej mógł
stwierdzić: "Może ten chłopak ma zbyt wiotkie dłonie
do kontrabasu, ale z trackerem idzie mu zaje***. Kurczę,
chyba czas na płytę!!!". A może, gdy zobaczy jakieś
naprawdę wystrzałowe demko, powie: "Kiedyś musiałem
pić różne napoje, palić różne zioła by odnaleźć to,
co te chłopaki sprzedały mi właśnie na ekranie". A
wtedy stwierdzi: "Nie jest tak źle, może walnę jakiegoś
arta do któregoś z magów. Wiem, że przeczyta to ludzi od
cholery." Bo czy nie o to w tym wszystkim chodzi?
Scene Corner jest potrzebny, by wyraz
zdumienia na twarzy Pana Parowskiego zmienił się w
szelmowski i chytry uśmieszek. Uśmieszek oznaczający jedno:
"Chłopaki! Jak weźmiemy się do roboty, to odstawimy
takiego maga, że wasze chartsy będą tendencyjne - Nowy Mag
Fantastyczny wszędzie na pierwszych miejscach!". A także
po to, by Pan Maciej rzucił w jakimś wywiadzie: "Co?
CDA? Rola kulturotwórcza? Niech pani nie żartuje! To MY
tworzymy kulturę dwudziestego pierwszego wieku! To MY
pokazujemy, że można inaczej. A że CDA było
pierwsze...".
Scene Corner jest także potrzebny po to,
by Smuggler miał na chleb i piwo :).
Oki, dajmy spokój propagandzie. Tak na
zakończenie chciałbym opowiedzieć Wam nieco o tym, jak wyglądają
konwenty fantastyki. Zasadniczo są one bardzo podobne do
naszych parties. W jednym miejscu, o jednym czasie zjawia się
grupa powalonych ludzi, a w okolicznych sklepach dokonuje się
rzeźnia zasobów browaru. Choć mam takie drobne wrażenie,
że na konwentach ludzie jakby dokładniej przykładają się
do roboty i bardziej dbają o wychowanie narodu w trzeźwości
przez usuwanie bursztynowego płynu, coby na pokuszenie nie
wodził :). Na konwentach dokonuje się oczywiście swapp na
potęgę (różnych fajnych gadżetów w stylu kart, książek,
fanzinów (takich naszych magów), itp.). Ze swappem połączone
jest ofkoz "robienie znajomości" i "braterskie
łączenie się", w których to czynnościach szalenie
pomocny jest wymieniony wyżej bursztynowy płyn. Na
konwentach nie może także zabraknąć odpowiedników naszych
kompotów, czyli po ichniemu - konkursów. Ale tu już
dziedzina jest nieco inna, bo zamiast walki na najlepsze
produkcje konkursowicze popisują się otchłaniami swojej
pamięci. No i bez mrugnięcia okiem wymieniają na przykład
wszystkich skrzydłowych Luka S. z pewnego bardzo znanego
filmu, a nawet numery ich pojazdów! W jednym jednak miejscu
konwent odbiega dosyć mocno od party. Chodzi mianowicie o
tzw. panele, tudzież spotkania z autorami i takimi innymi. Każdy
szanujący się konwent sprasza na się śmietankę polskiego
pisania fantastycznego, a te szanujące się jeszcze bardziej
- także i zagranicznego. Ciekawy to proceder. Co jeszcze łączy
konwent i party? Chyba to, że na obydwu rodzajach imprez
obecni są, pogardliwie przez elitę nazywani, tak zwani
"gówniarze". Gówniarz to kategoria zapchajkasy
konwentu/party. To osoba, która i tu, i tu oddaje się namiętnie
tylko jednej rozrywce - graniu. Choć trzeba przyznać, że w
światku fantastyki jest ta czynność mocno usankcjonowana i
gracze dorobili się już sporej ilości konwentów
przeznaczonych tylko i wyłącznie dla nich. Fandom, podobnie
jak scena, ma swój własny język (choć może nie na taką
skalę) i na konwencie zginąć można w zalewie
"podstawek", "expów" czy innych "manga
- roomów". No i fandom, podobnie jak scena, ma pretensje
do bycia subkulturą. Tam mówi się o tym zjawisku per
"getto" (bardzo lubią to słówko polscy pisarze),
u nas częściej - underground.
No i to chyba tyle na dziś. Skończę może
jednym tylko apelem: Fandomowcy i scenowicze naszego kraju!
Łączcie się! (przy piwie :).
rzecz ukazała się w miesięczniku
CD Action. |
Scena
komputerowa, co to jest?
Czy
to czary?
Demony
wojny
Kim
zostanę gdy dorosnę?
W
sprawie magów...
Scenowa
masoneria
Międzyludzki
wymiar sceny
Jak
to się robi na południu...
Scene
Corner w CDA - po co?
Sodoma
i Gomora czyli powstania produkcji opisanie...
O
wyższości sceny nad świętami Bożego Narodzenia
Nawrócony
na Atari
Z
deka krytyki...
Wywiad
z Vasco/Tristesse
Sprawozdanie
z wywiadu z zespołem Aural Planet
|