Pewnego pięknego dnia (a była to środa)
do poznańskiego radia Afera (a jest to lokalne radio
studenckie) zawitał niejaki Vasco (a jest to koleś aktywnie
zajmujący się małym Atari). No więc przyszedł ten Vasco i
powiedział nieco fascynujących rzeczy w temacie sceny małego
Atari.
Po pierwsze: małe Atari, jak się okazało,
żyje! Może nie w ilościach hurtowych, może bez nadmiaru
sympatyków ale na pewno z dużą dawką serca i generalnie
entuzjazmu. Jako że moją brochą do tej pory była i jest
raczej scena pecetowa, skupiłem się przeto na różnicach
występujących pomiędzy nimi. Czy w ogóle jakieś istnieją,
a jeżeli tak - to jakie, no i sprawa najważniejsza: kto za
tym wszystkim stoi (czyli kto się tym jeszcze zajmuje). O tym
popiszemy sobie za chwilę a póki co wróćmy do życia
ataraka. Wiadomo - aby coś istniało musi się ciągle
rozwijać. I jak się okazało - rozwija się! Sam sprzęt,
wedle słów Vasco, przeszedł ogromne zmiany. Pamięci
przybywa systematycznie, zmieniają się obudowy, dochodzą
nowe układy, w atarynkach wygodnie moszczą się dyski twarde
i inne tego typu duperele. Czyżby Atari przestało przypominać
same siebie? W większości przypadków jeszcze nie, niemniej
w wyniku ciągłego grzebania w bebechach maszynki, nowych
dopałek i innych takich architektura tak samego komputera jak
i jego obudowy ulega podobnież zmianom w kierunku większej
otwartości. Czyżby rodziły nam się atarynki w obudowach
pecetów? Podobno tak!
Dla mnie, laika w tych sprawach a to za
sprawą baaaardzo długiego braku kontaktu z małym Atari,
jest to poniekąd niewiarygodne. Przypominając sobie to małe,
początkowo czarne, później zaś szare pudełko, nie mogę
się nadziwić, że komputerek utył tak straszliwie, że nie
mieści się już sam w sobie... No ale nie tylko o kwestiach
wagi z Vasco rozmawiałem. Główne pytanie, przewijające się
przez czas trwania całej audycji, brzmiało: co wszystkich
tych starych koni trzyma przy tak wysłużonym sprzęcie? I to
gdy otaczają ich zewsząd coraz większe ilości megaherców
w coraz to nowszych komputerach, dopalacze pokazują na
ekranach światy dopieszczone do maksimum a przestrzenie dysków
twardych znaczniejsze są niż stan Texas i Arizona razem wzięte.
CO ich przy komputerku trzyma?
Jak się okazało - głównie sentyment.
Ale sentyment w jego najlepszej postaci bo twórczy. Chłopaki
nie chcą pozbywać się swych maszynek bo mogą z nich
jeszcze coś wycisnąć. Poza tym jest to podobnież doskonałe
hobby techniczne. Rozbieranie tego ustrojstwa, dodawanie obmyślonych
przez jakiegoś zapaleńca układów tego i owego, grzebanie w
bebechach czegoś co nie kosztuje majątek (a przez to jest w
miarę bezpieczne dla portfela) - to wszystko daje niektórym
z atarowców prawdziwą satysfakcję. Inni szukają dla siebie
wyzwań w tworzeniu coraz to doskonalszego kodu, grafiki czy
też muzyki. I podobnież nie ma nawet mowy o jakichś
kompleksach względem na przykład pececiarzy. Po prostu
wykorzystują oni na maksa możliwości swojego komputera.
Wiedzą po czym się poruszają, jakie ograniczenia narzuca im
sprzęt, wiedzą że za pół roku nie dokona się żadna
rewolucja w kwestii szybkości procesora czy innego dopalacza
bo najzwyczajniej nie może. A więc muszą wykazać się
najlepszym opanowaniem sprzętu i tkwiących w nim, niemałych
jak się okazuje, możliwości. Kod musi być dopracowany do
ostatniej swojej linii, odpowiednio zoptymalizowany, trzeba
dokonywać programistycznych cudów by osiągnąć efekty, które
wywrą odpowiednie wrażenie. I chyba właśnie o to chodzi -
o wyzwanie ze strony sprzętu. Podobnie ma się sprawa z
grafiką i muzyką. Tu też należy dopieszczać produkcję do
ostatniego bajta.
Kim są w takim razie ci kolesie? Według
słów Vasco rozpiętość wiekowa sceny małego Atari
oscyluje w granicach od trzynastu do ponad pięćdziesięciu
lat. Jak więc widać na chorobę małego ataraka zapadają
nie tylko ludzie nieco starsi. Bakcyla połknęli też ci młodsi
a już zupełnym osłupieniem była dla mnie wiadomość o gościu,
który mając lat około pięćdziesięciu dziarsko małe
Atari eksploatuje i podobnież jest w te klocki niezły.
Niemniej statystyczny fanatyk małego Atari wygląda mniej więcej
tak: student (zazwyczaj politechniki), takoż koleś po
studiach już lub po jakimś technikum, pracujący lub
dorabiający sobie radośnie, posiadacz na pewno ataraka ale
często także peceta, dobrze obeznany z techniką komputerową
lub przynajmniej orientujący się o co w tym wszystkim
chodzi. No i pewnikiem romantyk bo kto inny zajmowałby się
maszynką, która czasy swojej świetności ma już od bardzo
dawna za sobą. Większość jest też maniakalnymi swapperami
(takie życie) i partyzantami. Według Vasco ilość aktywnych
scenowiczów nie przekracza pół setki (co chyba dobrą liczbą
jest i pewnie proroczą :-). Ktoś coś krzyczał o
undergroundzie i że go mu brakuje? Nic tylko kupić Atari i
wjechać na scenę. Kilkadziesiąt osób w
czterdziestomilionowym kraju to już nie w kij dmuchał! To
absolutne podziemie!
Czy istnieją jakieś różnice pomiędzy
sceną pecetową a sceną małego Atari? Oprócz tej, że
pierwsza jest o wiele większa, co zrozumiałe, to raczej
niewielkie. Jak na każdej platformie tak i na małym Atari
tworzy się grafikę, muzykę i przede wszystkim kod. Przede
wszystkim gdyż możliwości graficzne ataraka są raczej
skromne i paranie się grafiką należy do przedsięwzięć
bardzo wymagających - dokonać cudu i pokazać na ekranie coś
co nie wygląda odpychająco w dzisiejszych czasach, oto próbka
pracy grafika. Wymaga to naprawdę ogromnej wyobraźni i
doskonałej znajomości sprzętu. Podobnie rzecz ma się z
muzyką. Oczywiście powstają cały czas kawałki odgrywane
przez podstawowy układ muzyczny atarynki, te czysto radosne
piski, które jednak brzmią czasem całkiem dobrze i mają
swoich fanatyków. Ale okazuje się, że na małym Atari
tworzy się także moduły i to całkiem dobre! Tu już
kwestie pamięci, możliwości technicznych dodatkowych układów
i mocy :-) procka stawiają przed twórcami ogromne bariery.
Jak się jednak okazuje można pewne rzeczy sprytnie obejść
i cieszyć się modkami, które brzmią doprawdy nieźle. Dla
kogoś z zewnątrz, dla mnie na przykład, stworzenie modka na
takim sprzęcie graniczy z cudem lub czarami jakowymiś.
Niemniej mody się tworzy. Tworzy się także dema, intra i
inne przejawy koderskiej roboty.
Dema miałem szansę sobie obejrzeć i
powiem śmiało: czasami stawiałem oczy w słup i
niedowierzanie mnie ogarniało. Jest sporo ośmiobitowej,
przeciętnej roboty ale w tym wszystkim zdarzają się cuda,
których nie powstydziliby się posiadacze jakowegoś
szesnastobitowca. Są rzeczy, które rozwalają jakością
efektów i potęgą kodu. Po prostu nie idzie uwierzyć, że
coś co ma w sobie bardzo skromną motorolkę może czynić
takie cuda. No cóż, wątpiącym byłem ale się przekonałem.
Ba! Twierdzę nawet, że pecetowi koderzy mogą bardzo wiele
nauczyć się od swoich braci ze sceny małego ataraka.
Niestety, audycja jak zwykle była zbyt
krótka i nie zdążyliśmy porozmawiać o mnóstwie innych
przyjemnych rzeczy. Dopiero w trakcie późniejszego piwa
okazało się jak wiele jeszcze jest do obgadania. Ale o tym
może innym razem. |
Scena
komputerowa, co to jest?
Czy
to czary?
Demony
wojny
Kim
zostanę gdy dorosnę?
W
sprawie magów...
Scenowa
masoneria
Międzyludzki
wymiar sceny
Jak
to się robi na południu...
Scene
Corner w CDA - po co?
Sodoma
i Gomora czyli powstania produkcji opisanie...
O
wyższości sceny nad świętami Bożego Narodzenia
Nawrócony
na Atari
Z
deka krytyki...
Wywiad
z Vasco/Tristesse
Sprawozdanie
z wywiadu z zespołem Aural Planet
|